1/2021
Obrazek ilustrujący tekst Przyjemność

Przyjemność

„Chciałabym, żeby widz po konfrontacji z moim tekstem łagodniej patrzył na siebie i na świat. Z większą czułością i zrozumieniem, i bez uprzedzeń. Sama chcę tak patrzeć na świat i na siebie” − mówi Malina Prześluga, dramatopisarka, laureatka ubiegłorocznej edycji Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej, w rozmowie z Kamilą Paprocką-Jasińską.

 

KAMILA PAPROCKA-JASIŃSKA Chcę porozmawiać o Twoim „dorosłym” pisaniu, ale zacznę od końca, czyli od Debila – sztuki, za którą otrzymałaś w zeszłym roku Gdyńską Nagrodę Dramaturgiczną. Mimo wielu literackich i teatralnych walorów tego tekstu nie wszystkim podoba się, jak pokazujesz w nim ludzi z niepełnosprawnościami.

MALINA PRZEŚLUGA Te zarzuty wybrzmiały ostatnio podczas dyskusji po czytaniu Debila organizowanym przez warszawski Teatr Dramatyczny. Nie jestem specjalistką w dziedzinie. Jestem dramatopisarką, która wzięła się za taki, a nie inny temat i stworzyła opowieść. Nie uzurpuję sobie prawa do zgłębiania tego tematu od środka. Mam nadzieję, że w tekście słychać moją bezradność i niewiedzę. Pisałam tekst dla pełnosprawnych odbiorców, a w dużej mierze dla samej siebie, żeby się z czegoś rozliczyć, a tym samym pełnosprawną część społeczeństwa za to, że tworzymy granice. Jeżeli po czytaniu uznane to zostało za kontrowersyjne, to paradoksalnie być może udało mi się osiągnąć cel, bo okazało się, że granice są nieprzekraczalne.

PAPROCKA-JASIŃSKA Czy to jest w ogóle sztuka o niepełnosprawności? Może niepełnosprawność jest tutaj pretekstem do opowiedzenia o czymś innym? Piszesz: „Każdy z was to Kuba”.

PRZEŚLUGA Wymyśliłam sobie Kubę i jego język, no i może początek, ramę. Ale dalej już poszło samo. Się pisało. Takie teksty pisze mi się najlepiej, ale najgorzej się potem o nich rozmawia. Bo pewne rzeczy rozgrywają się podprogowo, intuicyjnie. A ja do świadomych sądów – o czym to jest, co się chciało opowiedzieć – dochodzę nieco później. W tym tekście jest jeszcze jeden wątek dla mnie ważny, zupełnie niezwiązany z tematem głównym – niezgoda na to, jak w obecnych czasach traktujemy niekomfortowe, trudne emocje. Nazywamy je negatywnymi, wartościując je już w sferze języka. Przez to często pozostają nieprzerobione, zepchnięte w głąb, by tam po cichutku w nas pracować i niszczyć od środka. Nie dajemy sobie prawa do bycia wkurwionym, sfrustrowanym, obolałym, poranionym przez życie, słabym. Jest jakiś dziwny przymus, żeby sobie radzić, żeby stale być hej do przodu. Wypierać, negować to, co złe i trudniejsze do zaakceptowania. A Kuba dopuszcza takie emocje do głosu. Pomyślałam też, że pokazanie, jak traktujemy niepełnosprawnych intelektualnie, jest dobrą sposobnością, by opowiedzieć o tych niepożądanych emocjach. Bywa, że nie dajemy takim ludziom prawa, aby byli negatywni, wkurzeni, obrażeni, wredni, sfrustrowani. Mają być co najwyżej godni pożałowania. Łatwo się im współczuje. A jak ktoś jest „taaaki biedny”, to zaraz jawi się jako „taaaki dobry”. Nie bez powodu posłużyłam się figurą Kubusia Puchatka jako postaci skrajnie miłej i sympatycznej. Głupiutki, ale do przytulania, żadnej ci krzywdy nie zrobi. A przecież Kuba taki nie jest.

PAPROCKA-JASIŃSKA Chcesz pokazać jego fałszywą niewinność?

PRZEŚLUGA W tę narrację wpisała mi się ostatnio Kaja Godek, która nazwała dzieci z zespołem Downa muminkami. Takie etykietowanie, wrzucanie ludzi w schemat sprawia, że stawiamy między sobą mur. I właśnie po to, by obnażyć, jak traktujemy niepełnosprawność, potrzebny mi był Puchatek i ostatnia scena, gdy Kuba daje się poznać jako osoba, która wie, czego chce i zadaje pytania, a sprowadzony jest do przytulanki i wciągnięty bezwolnie po schodach.

PAPROCKA-JASIŃSKA Pokazujesz niepełnosprawnego jako Innego. Podobną strategię spojrzenia na niepełnosprawność i demaskowania własnych uprzedzeń mieli artyści sztuk wizualnych z nurtu sztuki krytycznej.

PRZEŚLUGA Strategia oswajania Inności odbywa się często poprzez slogany, które nie są prawdą i które równie dobrze mogłyby dotyczyć osób pełnosprawnych. Jeden z nich – przytaczam go w sztuce – brzmi: „taki jak ja”.

O nikim nie można powiedzieć, że jest „taki jak ja”. Jeżeli tak mówimy, to znaczy, że nie chcemy go głębiej poznać, a jedynie wycieramy sobie gębę sloganami. Takie uproszczenia w dobrej wierze bywają odwrotne w skutkach.

W Debilu przebija się też moja niezgoda na niemoc. Po raz kolejny rozliczam się z władzą i fantazjuję na temat „co by było, gdyby”, gdybyśmy tak poszli za hasłem „wypierdalać”, obalili obecną władzę i zaczęli robić swoje. Oczywiście dotykam tego w pewnym literackim wynaturzeniu, to prywatne, przyjemne w kreowaniu fantasmagorie. Miewam takie ciągoty, by niemoc zamieniać w moc.

PAPROCKA-JASIŃSKA Piszesz tu o przekraczaniu granicy komfortu. Ten sam wątek pojawił się w Czułości.

PRZEŚLUGA To jest bardzo dobry trop, bo oba teksty powstały z potrzeby rozliczenia siebie. W tym tekście rzecz dzieje się w pociągu. A gdy pisałam ten tekst, bardzo dużo jeździłam pociągami. Im częściej to robiłam, tym mniej to lubiłam. Zauważyłam, że gdy wchodzę do przedziału, czuję ze strony współpasażerów jakieś wewnętrzne powarkiwanie i sama też warczę. Zwykła potrzeba, by spędzić te parę godzin podróży w samotności, połączona ze zmęczeniem, z czasem przyjmowała formę wrogości wobec drugiego człowieka. Nie podobało mi się to. Drugą inspiracją był obraz przedstawiający psa wgryzającego się z furią we własną nogę, autorstwa młodego ukraińskiego artysty, nie pamiętam niestety nazwiska. Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Zobaczyłam tę wrogość skierowaną w samego siebie, złość na obcego, która przybiera takie rozmiary, że szuka ujścia w samookaleczaniu. To sobie robimy – pomyślałam.

PAPROCKA-JASIŃSKA Alternatywą byłaby czułość, o której braku piszesz. Nie jest to również o czułości dramatopisarskiej? Analogicznie do „czułego narratora” Olgi Tokarczuk?

PRZEŚLUGA Mam w sobie, zapewne jak wielu, dużą potrzebę czułości, bycia akceptowaną, bycia wewnątrz jakiejś społeczności. Według Marshalla Rosenberga jest to jedna z siedmiu podstawowych potrzeb człowieka, bez doznawania empatii, miłości, nie będziemy szczęśliwi. Potrzebujemy ludzi, a jednocześnie warczymy. Oceniamy, boimy się, uciekamy i tym podobne. Pisząc, powinnam pielęgnować w sobie chęć bycia blisko, niezależnie od tego, jacy ludzie są. Czerpać z nich, pogłębiać dzięki temu wrażliwość. Podobnie jak nie kategoryzuję i nie oceniam książek, które czytam, niezależnie od tego, czy to jest dobra literatura, czy szmatława. Każda z nich jest wartościowa dla mojego zawodu.
W moich tekstach to, co się wydarza, dość często wynika z rozgrywającego się w mojej głowie w zwykły dzień science fiction, z takich psychogierek prowokowanych nudą − „a co by było, gdyby”. I tak, czasami, gdy jestem w przypadkowej grupie ludzi, choćby w poczekalni czy pociągu, lubię wymyślać, co by było, gdyby nagle zdarzył się dowolny kataklizm i wszyscy musielibyśmy razem funkcjonować przez rok w tej przestrzeni. Wymyślam, jakie byłyby między nami relacje, układy, kto byłby liderem, kto z kim by się lubił, kto walczył. Tę zabawę wyobraźni wykorzystałam w finale Czułości. Dużo w moim pisaniu takich zabaw z obserwacji.

PAPROCKA-JASIŃSKA Wróćmy do Debila. Wprowadzasz tu też wątki polityczne. Strategię polityczną debili opisujesz jako „usuwanie wszystkiego, co jest przeszkodą, czego nie rozumiemy, co nie może być częścią naszej rzeczywistości”. Debil przejmując władzę, zaczyna stosować tę samą dyskryminującą strategię, jaką mieli inni wobec niego.

PRZEŚLUGA Bo może to władza czyni z ludzi debili?

PAPROCKA-JASIŃSKA Twoja wcześniejsza sztuka, Garnitur prezydenta, to też ostra satyra na polityków.

PRZEŚLUGA W ogóle ciekawa sprawa z tym tekstem. Napisałam go, a dopiero pół roku później obecny prezydent doszedł do władzy. Tekst się upolitycznił już po napisaniu. W dodatku jeszcze w dniu prapremiery, rano, pękła opona w samochodzie Andrzeja Dudy. W mediach pojawiło się przypuszczenie, że to był zamach, dopatrywano się snajperów na ciężarówce, i ten absurd cudownie zrymował się z zamachem na garnitur prezydenta dokonanym przez ptaka. Zresztą ten tekst się upolityczniał z miesiąca na miesiąc jeszcze długo. Podczas drugiej premiery w Teatrze Nowym w Zabrzu był już bardzo doraźny. Tymczasem ja, pisząc Garnitur, ledwo podglądałam nastroje społeczne, jedyną faktycznie polityczną inspiracją do jego napisania – to był 2015 rok – były echa katastrofy smoleńskiej i teorii spiskowych wokół tego. Reszta to moje prywatne uniwersum strachu przed chaosem i entropią.

PAPROCKA-JASIŃSKA W Pustostanie piszesz o uniwersalnym kraju, w którym żyjemy – o kraju bez właściwości.

PRZEŚLUGA Ten tekst jest akurat najmniej polityczny ze wszystkich, które napisałam. Wykorzystuję jedynie kontekst życia w naszym kraju, z konkretnymi poglądami, tradycjami i mentalnością, żeby opowiedzieć o czymś głębiej. Owszem, postaci są wyraziście figuratywne, przez język jakby pozbawione wnętrza. Ale wbrew pozorom tam dzieje się dużo w przestrzeni prywatnej. Zaczęłam ten tekst pisać jako dziecko, a skończyłam jako dorosła osoba. W trakcie pisania zupełnie niespodziewanie zmarła moja mama. Wtedy zredefiniowało mi się pojęcie szczęścia w rodzinie. Postaci w sztuce, prostacki język, wewnętrzne zubożenie nie są lustrem mojej rodziny, ale wpisana w tekst tęsknota za tym, by było dobrze, by się nie kłócić, by się szanować i kochać, była moją tęsknotą. Tęsknotą małej dziewczynki. Gdy byłam w trakcie pisania Pustostanu, mama z dnia na dzień odeszła i zatęskniłam za rodziną z całym tym nieprzyjemnym pierdolnikiem, za tymi sprzeczkami, fochami, niezrozumieniem, za tym, że co roku Wigilia nie jest tym, czym by się chciało, żeby była. Za tym wszystkim nieidealnym, nerwowym, chropowatym, na co chciałam się zżymać. Pustostan pokazuje to przełamanie. Jest bardzo osobisty, chociaż nie miał taki być.

PAPROCKA-JASIŃSKA Wszystko jest dobrze, jesteśmy szczęśliwi to metafora kondycji Europejczyków – ludzi żyjących w wygodnym, bezpiecznym świecie, który nawiedza zagrożenie z zewnątrz, na przykład pandemia. I nagle wszystko się wali.

PRZEŚLUGA To chyba wpisana w geny strategia przetrwania. Nie myślimy zbyt często o wszystkim złym, co może się nam przydarzyć, potencjalnych chorobach, kataklizmach i śmierci, bo byśmy ze strachu oszaleli. Wojna? Gdzieś daleko albo dawno temu. Nas nie dotyczy, nas nie dotknie. Ten mechanizm obronny pozwala nam funkcjonować stosunkowo normalnie, ale bywa zgubny, bo pozbawia nas wrażliwości wobec takich trudnych, „nie do wyobrażenia” sytuacji. Nie widzimy w nich siebie, a więc mało obchodzą nas ci, którzy się z nimi mierzą. No i jesteśmy na nie wprost fatalnie nieprzygotowani.

PAPROCKA-JASIŃSKA Subtelnie wprowadzasz tu też temat uchodźczy.

PRZEŚLUGA Dwa, trzy lata temu, kiedy pisałam ten tekst, temat przyjmowania uchodźców wojennych i politycznych był żywo dyskutowany. Wszystkie kraje określały się wokół niego – Polska określała się wiadomo jak. Wkurzało mnie to, bo dowodziło narodowej amnezji. W czasach wojennych sami byliśmy uchodźcami politycznymi, teraz zaś stawiamy się w roli panów, którzy decydują o tym, czy ktoś ma żyć, czy umrzeć. Słowo „uchodźca” jest ciężkie od znaczeń. Nierzadko nadanych z premedytacją, by odstraszać. Słysząc je, nie widzimy już człowieka, z jego historią, rodziną, osobistą tragedią. Widzimy zjawisko. Problem. Chciałam przypomnieć, że uchodźca jest po prostu człowiekiem. Patrz, to o mnie, o tobie, poczuj ten ból, tę utratę, ten strach. Uwrażliwić przez sztukę.

PAPROCKA-JASIŃSKA Dlaczego ponazywałaś poszczególnych bohaterów liczbami według bliżej nieokreślonego porządku?

PRZEŚLUGA To są ofiary wojny. Niekoniecznie śmiertelne, ale po prostu ludzie, którzy doświadczyli skutków tego, co się w tym świecie wydarzyło i doznali odczłowieczenia. Chciałam bazować na kontraście. Człowiek staje się liczbą. Przez odczłowieczenie wydobyć człowieczeństwo. Pandemia też ujmuje ludzi w liczby. Danego dnia jest na przykład trzysta trzynaście zgonów, a osiemdziesiąta druga osoba to tata twojego przyjaciela, który teraz jest numerem, elementem krzywej. Podobnego zabiegu odczłowieczenia dopuściłam się, rozpisując w tej sztuce „warsztaty z uchodźstwa”.

PAPROCKA-JASIŃSKA Idąc od końca do początku: Twój pierwszy tekst napisany dla dorosłego widza to Stephanie Moles dziś rano zabiła swego męża, a potem odpiłowała mu prawą dłoń. Pamiętasz, jak powstawał i jak się przestawiła zwrotnica z pisania dla dzieci na pisanie dla dorosłych?

PRZEŚLUGA Przez dwa lata uczyłam się w Szkole Dramatu, gdzie niespecjalnie poważnie było traktowane pisanie dla dzieci. Ale to było dwanaście lat temu i tak to trochę w Polsce wyglądało w ogólnym wymiarze. Na szczęście wiele się od tamtego czasu zmieniło, ale wówczas byliśmy prowadzeni wyłącznie w kierunku pisania dla dorosłych. Pod koniec dwuletniego studium Laboratorium Dramatu ogłosiło konkurs na monodram i mój tekst dostał wyróżnienie. Potem był realizowany na Scenie Przodownik. Pisałam go nieco na przekór i w tajemnicy. Chciałam wtedy udowodnić, że potrafię pisać, wbrew temu, jak byłam w tej szkole przez niektórych oceniana. A wziął się z dwóch inspiracji. Jedna narodziła się z długiej wieczornej rozmowy z aktorką szczecińską, Beatą Zygarlicką, która wówczas pracowała jako wolontariuszka z dziewczynami molestowanymi w dzieciństwie. Drugą była piosenka Florence and the Machine Dog Days Are Over. Dopiero po czasie dowiedziałam się, że „dog days” to upały! Dla mnie to były po prostu „psie dni” i gdy pisałam sztukę, w kółko słuchałam tej piosenki. Florence śpiewa na przykład o pociągu, który uderza w bohaterkę. O dziwo ten utwór zbudował mi całą postać. Wiele na temat tego procesu twórczego nie pamiętam, ale to trochę zdradza kulisy tej mojej metody intuicyjnej. Coś mnie złapie i nie zastanawiam się, o czym to jest, tylko wykorzystuję bez głębszej analizy na początku, daję się ponieść, by zobaczyć, dokąd dojdę.

PAPROCKA-JASIŃSKA Potem było Kwaśne mleko i pierwszy poważny sukces w pisaniu dla dorosłego widza – zwycięstwo w konkursie Metafory Rzeczywistości. Tam pisałaś o aktualnym również teraz temacie aborcji.

PRZEŚLUGA Wówczas głośna była sprawa „mamy Madzi”. Ciekawe, że pamiętamy ją jako mamę Madzi, nie osobę, nie jako Katarzynę. Wtedy powoli zaczynałam dotykać tematu macierzyństwa, który wraca do mnie w sztukach jak refren. Poza tematem pojawia się tu też charakterystyczny dla mojego pisania zabieg. Po raz pierwszy bowiem wykorzystałam w Mleku postaci nie-ludzkie, częściej funkcjonujące w teatrze lalkowym. Od tamtego czasu zjawiają się regularnie w innych tekstach dla dorosłych. To było dla mnie uwalniające odkrycie, znalazłam swój wentyl pisania, mechanizm, który pozwala mi opowiedzieć o świecie tak, jak chcę. Mówi się, że to pokłosie mojego pisania dla dzieci, ale to niezupełnie tak, bo teksty dla dzieci i dorosłych pisałam równolegle od początku i symultanicznie rozwijam tę metodę w obu światach.

PAPROCKA-JASIŃSKA Wszechobecne w Twoich tekstach zdrobnienia, dziecięce piosenki i wierszyki, wyliczanki zdradzają „dziecięcą” Prześlugę, która przedziera się w dorosłym pisaniu.

PRZEŚLUGA Tak, ale ta „dziecięca” Prześluga to nie dziecięca autorka, tylko po prostu ja. Ja jestem na maksa dzieckiem. Czasem to bywa wręcz problematyczne. Choć nie chodzi o niedojrzałość, a o system wartości. Poza tym, gdy byłam mała, bardzo dużo mi czytano, potem czytałam sama. To były setki książek. Wyrosłam na różnorodnej, przebogatej dziecięcej literaturze dzięki rodzicom. I to we mnie pracuje, niezależnie od tego, czy piszę dla dużych, czy dla małych.

PAPROCKA-JASIŃSKA W tekstach dla dzieci jest dużo dobra i światła. „Dorosłe” sztuki, mimo absurdalnego humoru, są często o tym, co niewygodne, bolesne, zatrważające, mroczne. Piszesz o pustce, o braku – dość wspomnieć same tytuły: Nie ma, Pustostan. Dajesz w ten sposób upust swojej mrocznej stronie?

PRZEŚLUGA Taka jest trochę ludzka natura, że przeplata się w niej dualizm światła i ciemności, yin i yang. Trudno, żebym pisała dla dzieci mroczne teksty z tragicznymi zakończeniami. Daleko bym nie zaszła w tej branży.

PAPROCKA-JASIŃSKA Chyba jedynie Pręcik taki jest.

PRZEŚLUGA Trochę tak, ale mam nadzieję, że pozostawiam jednak widza z ciepłem i nadzieją. Chcę wierzyć, że człowiek jest albo był dobry i na chwilę się zgubił. Ale nie żyję w bańce, życie w różny sposób mnie doświadcza (a ostatnio nawet brutalniej niż kiedykolwiek) i widzę, że świat nie jest wyłącznie miłym miejscem.

Dla mnie pisanie jest terapią. Bez niego byłabym bardziej niepewna i zagubiona. Dzięki niemu stawiam sobie pytania i szukam odpowiedzi. Sprawia, że czuję się lepiej, bardziej w kontakcie ze sobą.

Z jasną stroną, z tym, co przynosi radość i ukojenie, ale i z ciemną, gdy konfrontuję się z negatywnymi emocjami, które, jak mówiłam, lubimy wypierać czy zamiatać pod dywan. A ja grzebię w swoich ranach, sprawdzam, co tam znajdę.

PAPROCKA-JASIŃSKA Wspólny dla Twojego pisania dla dorosłych i dzieci jest idiom antybohatera. Przykładem mogą być morderczyni ze Stephanie Moles, Kuba z Debila czy zaludniające Twoje dziecięce teksty włosy, mole i muchy.

PRZEŚLUGA Lubię się koncentrować na rzeczach mniej dostrzegalnych albo z gruntu odrzuconych, bo są niefajne, nudne, wredne, spaskudzone. To jest bardziej kręcące, bo mniej przerobione przez kulturę, bez nadanych kontekstów i szuflad. Po pierwsze cholernie przyjemnie to odkrywać, zaglądać do środka, a po drugie wierzę, że misją mojego pisania, tym, co ma wyjść na zewnątrz, jest uwrażliwianie. Chciałabym, żeby widz po konfrontacji z moim tekstem łagodniej patrzył na siebie i na świat. Z większą czułością i zrozumieniem, i bez uprzedzeń. Sama chcę tak patrzeć na świat i na siebie.

PAPROCKA-JASIŃSKA W Twoich sztukach znaczący wydaje się też zapis tekstu.

PRZEŚLUGA To jest organiczne, ale zdradza też ewolucję wynikającą z aktywnej pracy w teatrze przy próbach. Wiem, co pomaga, a co przeszkadza twórcom, co ich uwalnia, a co ich ogranicza. Jedną z takich przeszkadzających rzeczy są didaskalia – nie lubię ich stosować. Zamiast tego wprowadzam znaczący zapis na stronie. Jeśli na przykład zdanie jest wyodrębnione pustymi akapitami, to znaczy, że jest ważne, że ma być podkreślone w interpretacji. Porządkuje mi to myślenie o języku i o samej postaci, o jej dynamice, o tym, w jakich rytmach mówi, w jakim jest nastroju. Gdy stosuję wersy i krótkie frazy zapisywane jedna pod drugą, ma to inny charakter emocjonalny niż tekst pisany prozą. Ale to chyba dość często stosowany zabieg w dramaturgii.

PAPROCKA-JASIŃSKA Zdradzasz tym swoje ciągoty poetyckie.

PRZEŚLUGA W liceum zaczytywałam się w poezji. Być może został mi po tym styl zapisu na kartce. To daje przejrzystość myśli.

PAPROCKA-JASIŃSKA Którzy poeci Cię nieśli?

PRZEŚLUGA Przede wszystkim Miron Białoszewski. Bardzo lubiłam Szymborską za poczucie humoru, zjadliwość, ogromną inteligencję. Dużo czytałam Herberta. Lubiłam też Jana Twardowskiego za taką światłoczułość, mimo że byłam już wówczas mocno odwrócona od religii. Ceniłam też poetki miłości – Pawlikowską-Jasnorzewską i Poświatowską. Ogromny wpływ na mnie i na moje pisanie mieli też absurdyści: Ionesco, Mrożek. W liceum zachwyciłam się ogromnie Czekając na Godota, tym, jak wiele można opowiedzieć bohaterami, z którymi nic de facto się nie dzieje. To było znaczące odkrycie.

PAPROCKA-JASIŃSKA Co poza literaturą najbardziej Cię ukształtowało jako dramatopisarkę? Zaczynałaś w Grupie Prefabrykaty?

PRZEŚLUGA Nie, moja przygoda z teatrem, z graniem w teatrze, zaczęła się w młodzieżowym domu kultury w Teatrze Ekspozycja. Tam w wieku lat 17 napisałam pierwszą sztukę, Drrrr. Była zerżnięta żywcem z absurdystów. A Prefabrykaty to wspaniałe wspomnienie, banda przyjaciół ze studiów, która założyła stowarzyszenie i robiła teatr. Jeździliśmy po Europie, graliśmy na festiwalu Malta. Spektakle tworzyliśmy kolektywnie, ale w którymś momencie role zaczęły się dzielić samoistnie i zostałam tą od pisania. Teatr siedzi we mnie od dawna, zdawałam nawet na dwa wydziały aktorskie. I cieszę się, że się nie dostałam, bo robię to, co naprawdę kocham. Musiałam odkryć to trochę później.

PAPROCKA-JASIŃSKA Talent to tylko jedna z rzeczy, które pozwalają dramatopisarzowi wejść na rynek, ale ważny jest też jakiś impuls z zewnątrz. Co Tobie najbardziej pomogło?

PRZEŚLUGA Jeśli miałabym komuś podziękować, to na pewno Centrum Sztuki Dziecka w Poznaniu. Na tzw. rynek udało mi się wejść niewątpliwie dzięki Konkursowi na Sztukę Teatralną dla Dzieci i Młodzieży. Zaczęłam pisać i z marszu często te konkursy wygrywać. Nie samo wygrywanie było tu najważniejsze, ale to, że Centrum Sztuki Dziecka bardzo dba o to, by promować młodych autorów. Jeździłam na festiwale jako obserwator, moje sztuki, te wczesne, były tam czytane w całości lub we fragmentach. Dzięki temu oglądałam spektakle z całej Polski i świata, uczyłam się teatru. Na warsztatach dramaturgicznych organizowanych przez Centrum na dobre zakochałam się w pisaniu dla dzieci. Drugim punktem zapalnym było Laboratorium Dramatu, ale nawet nie sama weekendowa szkoła, tylko klasy mistrzowskie. Ja akurat uczestniczyłam w warsztatach z Markiem Ravenhillem i Nikołajem Koladą. One mnie bardzo otworzyły i po części dzięki nim znalazłam własną metodę twórczą. Plus Sztuka Dialogu – dwukrotnie byłam zaproszona na kolonie artystyczne do Domu Pracy Twórczej nad Wigrami. Dzięki temu poznałam ludzi, z którymi wielokrotnie spotykaliśmy się potem na teatralnych ścieżkach.

PAPROCKA-JASIŃSKA Opowiedz trochę o metodzie twórczej, jakiej nauczyłaś się w Laboratorium.

PRZEŚLUGA Na zajęciach właściwie dowiedziałam się, jakiej metody nie chcę stosować. Każdy z wykładowców był artystą, a nie z powołania nauczycielem i przy szczerych chęciach próbował nam na siłę przemycić swoje myślenie o tym, jak należy pisać. Czułam tam rodzaj wewnętrznej blokady, wiedziałam, że nie chcę tak. Że nie jestem w stanie napisać sztuki po zrobieniu treatmentu, bo przestaje mi się chcieć, bo to mnie nie niesie, jest to jakieś puste i miałkie. Mówiąc krótko, nie byłam najlepszą studentką Laboratorium. Zostałam przyjęta warunkowo, a moje teksty były bardzo krytykowane. Byłam jedyną spoza Warszawy i nie uczestniczyłam w życiu teatralnym stolicy, nie miałam więc o czym dyskutować w trakcie zajęć. Ale mnie kształtuje i wzmacnia bunt, nabrałam sił i pomyślałam „ja wam pokażę”. I te klasy mistrzowskie były ważne. Ravenhill pokazał nam doskonałe, proste metody otwierające na pisanie. Sama do dziś niektóre wykorzystuję, gdy prowadzę warsztaty. A Kolada powiedział jedną z ważniejszych rzeczy, jakie wtedy usłyszałam: „Słuchajcie, ja mam swoją metodę, ale błagam – nie stosujcie jej. Jestem tu po to, żebyście znaleźli własne. Jeśli nie uda wam się dziś, to znajdziecie je przy kimś innym. Nie róbcie tego co ja”. To dało mi poczucie wolności, że nie muszę pisać tak, jak mi każą.

 

PAPROCKA-JASIŃSKA I tak zostałaś najczęściej wystawianą polską dramatopisarką.

PRZEŚLUGA O, nie wiedziałam o tym.

PAPROCKA-JASIŃSKA Może to się nieznacznie zmieniać w poszczególnych sezonach. Być może również najpłodniejszą – bardzo dużo piszesz. Niektórzy tworzą jeden tekst latami, Ty piszesz kilka w ciągu roku. Tak Cię niesie wyłącznie wyobraźnia i intuicja, czy może masz jednak jakieś własne metody?

PRZEŚLUGA Ja po prostu bardzo tego potrzebuję. Jak nie piszę, jestem na głodzie, czuję podenerwowanie, wyrzuty sumienia. Bardzo tego potrzebuję i bardzo to lubię. Po prostu sprawia mi to przyjemność. W ogóle słowo „przyjemność” jest kluczem do całego procesu twórczego. Tu się akurat z Koladą nie zgadzałam, bo on mówił, że pisanie wynika z bólu. To taka rosyjska szkoła. A w moim przypadku pisanie wynika z potrzeby doznawania przyjemności i uwalniania się przez słowo. Oczywiście bywa tak, że mi kompletnie nie idzie. Mam dużo tekstów, które mają po czterdzieści stron, są niedokończone i złe.

PAPROCKA-JASIŃSKA Ta przyjemność przychodzi w trakcie, jest dawkowana stopniowo, czy doświadczasz jej po skończeniu tekstu?

PRZEŚLUGA Czuję przyjemność, gdy danego dnia uda mi się napisać kilka stron. W lepszych momentach bywa, że kilkanaście. Znaczy bywało, gdy nie byłam mamą. Kiedy po paru godzinach pisania kończę pracę, czytam to i jestem zadowolona, wtedy doznaję przyjemności. Pod koniec oczywiście też, ale mam też taką żelazną zasadę, że jak kończę pisać tekst, to go wcale nie czytam, tylko na dłuższy czas odkładam, żeby po jakimś czasie być z nim maksymalnie na świeżo, ocenić na chłodno i krytycznie – wtedy jest czas na poprawki. Przez większość życia myślałam, że jestem dość głupią osobą, niespecjalnie obrytą w mądrych książkach, które nudziły mnie na studiach, nie potrafiłam o nich dyskutować, bardzo często wylatywały mi z głowy nazwiska autorów, do tego jestem naprawdę cienka z historii. Ale jak napiszę jakąś dobrą scenę, przychodzi satysfakcja: wow, ja mam to w głowie? Fajnie. To znaczy, że nie jestem aż taka głupia.

– doktorantka Instytutu Sztuki PAN, absolwentka Wiedzy o Teatrze warszawskiej Akademii Teatralnej i Stosowanych Nauk Społecznych UW. Pracuje w Instytucie Teatralnym w Warszawie. Publikowała m.in. w „Teatrze”, „Scenie” i „Didaskaliach”.