7-8/2015

Garbusy

Tegoroczny festiwal Teatralna Karuzela w Łodzi stworzył wiele okazji do przemyślenia kwestii związanych z odbiorem teatru przez młodych widzów. Wniosków jest wiele – są także gorzkie.

Obrazek ilustrujący tekst Garbusy

Compagnia TPO

 

Zbiór 13 bajek z królestwa Lailonii dla małych i dużych Leszka Kołakowskiego otwiera bajka zatytułowana Garb. Opowiada o skromnym kamieniarzu Ajio, któremu pewnego dnia wyrasta złośliwa narośl na plecach, z czasem wypuszczająca kolejne części ciała: ręce, nogi, w końcu i mówiącą głowę, kształtując się powoli w pełną ludzką postać, bliźniaczo podobną do właściciela garbu. Lekarze, pozostający bezradni wobec dziwacznego zjawiska, zawierzają w końcu gadającemu wykwitowi, który butnie oznajmia, że to on jest prawdziwy, zaś tamten to efekt choroby. Wymyślają więc lekarstwo, które sprawia, że Ajio, przekrzyczany przez krnąbrnego sobowtóra, sam zamienia się w garb i w finale zostaje przez niego całkowicie wchłonięty.

Z tej surrealistycznej, okrutnej i w końcu melancholijnej przypowieści Kołakowskiego, jak z większości w tomie, niełatwo wyczytać przejrzystą myśl autora. Obcowanie z jego bajkami może być oczywiście wartością samą w sobie: daje radość intuicyjnego poruszania się w meandrach abstrakcyjnej logiki i fenomenalnego stylu literackiego. Można ich nie rozumieć w pełni, ale porami skóry odbierać ich dziwną zmysłowość. Żeby natomiast próbować czytać je na głębszym poziomie wtajemniczenia, trzeba zapewne nieco filozoficznej erudycji, ale też – może nawet przede wszystkim – znacznego wysiłku wyobraźni. Bowiem Lailonia, mityczna kraina wymyślona przez polskiego filozofa, to świat pełen paradoksów, w którym dylematy bohaterów dotykają samych podstaw bytu: wyrastają im garby-sobowtóry, gubią im się twarze, w końcu także strącani są do piekieł za podważanie nonsensownych boskich ustaw. Postaci Kołakowskiego nie są jednak bezwolne: ich los często determinują do bólu ludzkie cechy charakteru, stąd Bajki z królestwa Lailonii, choć niezwykle przewrotnie, opowiadają nieraz o sprawach nam bliskich, a więc o naiwności, agresji, narcyzmie, wstydzie, pysze, głupocie, mądrości… Identyfikacja z tymi opowieściami jest wymagająca, ale nie niemożliwa.

Na bajkach Kołakowskiego oparte jest najnowsze przedstawienie Konrada Dworakowskiego, dyrektora łódzkiego Teatru Pinokio, zatytułowane Gdzie jest Lailonia? Spektakl, prezentowany pozakonkursowo podczas V edycji festiwalu Teatralna Karuzela, dedykowany jest publiczności od dwunastego roku życia i, trzeba przyznać, jest to dość odważna propozycja. Zwłaszcza że reżyser nie chce ułatwiać odbioru tej, i tak już niepokojącej, literatury. Tam gdzie Kołakowski słowem opisuje piętrzące się absurdy, w jakie wplątują się jego bohaterowie, Dworakowski często używa, ze swej natury znacznie bardziej semantycznie otwartego, znaku plastycznego. W historii o garbie słowem posługują się jedynie mędrcy debatujący nad garbem Ajio, zaś dalszy ciąg (w tym fenomenalną sekwencję wyrastania sobowtóra z pleców kamieniarza) aktorzy pokazują, animując maski oraz wielkie płachty pogniecionego, brązowego papieru… Nakładają je sobie na szyje, tworząc imitacje zniekształconych cielesnych form, zdając się, w ramach wypracowanych założeń, na przypadkowość, z jaką zachowuje się tak delikatna materia jak papier.

Dworakowski, pokrętną wizualnie opowieścią o metamorfozie człowieka w garb, trafia jednak w czuły punkt. Wyobraźmy sobie, że nastolatek, uczeń gimnazjum, potencjalny odbiorca przedstawienia Dworakowskiego, to garbus z opowiadania Kołakowskiego. Dylematy egzystencjalne kilkunastolatków koncentrują się przecież wokół podobnych lęków, jakie przeżywa biedny kamieniarz Ajio. Cielesne i emocjonalne przemiany ludzi w tym wieku mogą w istocie przypominać metamorfozę w nowego człowieka, który niejako wyrasta nam z pleców – nowego, bo dorosłego. Świat dorosłych nie zawsze zaś budzi w młodych ludziach pozytywne asocjacje. To bardzo często świat presji, stresu, egocentryzmu. Strach przemiany w kogoś gorszego, nieczułego, może być dla dzisiejszego nastolatka, jak na przykład dla bohatera Ognia w głowie Mariusa von Mayenburga, naturalnym stanem.

Metafora garbu w spektaklu Dworakowskiego jest jednak pojemna i nieoczywista. Można się wobec tego zastanawiać, czy młodej widowni starczy wyobraźni i inteligencji, by skomunikować się z niejednoznacznym językiem teatru formy, jaki proponują artyści Teatru Pinokio. Niektórzy mają wątpliwości. „Moi uczniowie lubią, kiedy mówi się do nich wprost, bez zbędnego komplikowania” – twierdzi jedna z nauczycielek zaproszonych na przedpremierowy pokaz spektaklu (praktyka otwartej rozmowy z pedagogami o nowych przedstawieniach jest w Pinokiu normą). Mówienie do młodzieży językiem absurdu spod znaku Witkacego czy Ionesco, o których zresztą coraz rzadziej wspomina się w szkołach, wydaje się według niektórych gestem straceńczym. Czy to znaczy, że spełnia się proroctwo autora Onych i z każdym kolejnym pokoleniem nasza wyobraźnia coraz bardziej bydlęcieje? Z kąta sali nieśmiało odzywa się młoda polonistka, która twierdzi, że ten spektakl, jak poezja, odwołuje się właśnie do wyobraźni odbiorcy. A przecież nikomu, dzięki Bogu, jeszcze nie przychodzi do głowy, by eliminować z programów nauczania utwory poetyckie, jako gatunek mówiący o świecie w sposób zbyt niekonkretny – jak na mentalność współczesnych nastolatków. Dlaczego więc nie konfrontować gimnazjalistów i licealistów z podobnym językiem w teatrze? Jeden z nastolatków, zapytany, czy ma jakiś komentarz bądź pytanie do twórców, odpowiedział, że owszem, spektakl podobał mu się, ale nie ma pojęcia, o czym to było. Czy jego rówieśnicy byliby gotowi spierać się z nim o sens przedstawienia – ciężko wyrokować.

Podczas tegorocznej Teatralnej Karuzeli odbyło się jeszcze wiele spotkań i rozmów – przede wszystkim tych poprzez sztukę. Miały na ogół młodszych adresatów niż uczniowie gimnazjum, przebiegały według różnych reguł, ale też – trzeba to powiedzieć – z różną skutecznością. Najlepiej wypadały te, które zostały świadomie zaprogramowane przez samych artystów i wyrastały ze struktury ich przedstawień.

Taki był otwierający festiwal spektakl Teatru 21 Śmiertelnie trudna gra. Jego reżyserka Justyna Sobczyk wykorzystała bajkę Wolfa Erlbrucha Gęś, śmierć i tulipan, by w finale dać dzieciom możliwość zadania na głos pytań na tematy ostateczne. Kiedy kończy się opowieść o gęsi, która pewnego dnia spotyka na swojej drodze śmierć, graną przez młodą dziewczynę z zespołem Downa, dzieci dostają szansę zapytania jej o dowolną rzecz. W Łodzi niektóre pytania były wstrząsające: „Czy umiera się ze starości, czy z zabijania?”, „Czy wolno otwierać groby?”. Choć aktorka na wszystkie wątpliwości odpowiada jedynie obojętnym wzruszeniem ramion, widać tu wyraźnie zamysł twórczyń: liczy się nie tyle prosta odpowiedź, co sam proces myślenia i zadawania pytań. „A czy śmierć na każde pytanie tylko wzrusza ramionami?” – pyta w końcu zniecierpliwiona dziewczynka z końca sali. Twórczynie przedstawienia próbują też zainteresować dziecięcą widownię zagadnieniem pamięci. Pytają, czy w ich życiu jest ktoś im bliski, kogo już nie ma, a bardzo nie chciałyby o nim zapomnieć. Wspólnie z dziećmi zastanawiają się, jakie są najskuteczniejsze metody pamiętania o tych, których nie ma już wśród nas.

Podczas festiwalu pojawił się też nurt przedstawień adresowanych głównie do widzów najmniejszych, do lat czterech, które bezpośrednio angażowały dzieci w swój przebieg. Był to choćby NAJ z Teatru Lalki i Aktora w Wałbrzychu – interaktywne wydarzenie przypominające raczej technologicznie zaawansowane zajęcia dla żłobkowiczów i młodszych przedszkolaków niż spektakl teatralny. Dwójka aktorów zaprasza w nim widzów do, zasłoniętej białym materiałem, niedużej sześciennej przestrzeni. Przez cały przebieg zdarzenia nie wypowiadają ani jednego słowa, co naturalnie przekierowuje uwagę dzieci na odbiór sensoryczny, nie semantyczny – odkrywając przed nimi kolejne elementy pokoju. Fragment miękkiej wykładziny z „zebrzystym” wzorkiem, której można dotknąć, tunele, przez które można się przeczołgać, kolorowe dzwonki chromatyczne, na których można zagrać. To atrakcyjna propozycja, zwłaszcza w Wałbrzychu, gdzie rodzice kilkulatków nie mają zbyt wielu alternatyw spędzania ze swoimi dziećmi twórczego czasu poza domem.

Inaczej z maluchami obszedł się włoski zespół Compagnia TPO, który przyjechał do Łodzi z przedstawieniem The painted garden. Pod pretekstem edukacyjnego spotkania z impresjonistycznym malarstwem dwie tancerki tworzą interaktywne widowisko posługujące się synkretycznym językiem tańca, plastyki, teatru formy oraz – przede wszystkim – multimediów. Na podłodze sceny wyświetlana jest piękna, ruchoma i dynamicznie zmieniająca się projekcja, przywodząca na myśl obrazy Paula Gauguina. Dzieci są co pewien czas zapraszane na scenę, by – wedle każdorazowo nowych reguł – chodzić, biegać, a nawet tańczyć, wpływając tym samym na ruch i przemiany multimedialnych form. Od pewnego momentu przedstawienia najmniejsze dzieci nie potrafią ukryć fascynacji i radości z uczestnictwa w zdarzeniu. Z udziału w spektaklu nie zostali jednak wyłączeni nieco starsi, na oko nawet dziesięcioletni widzowie, którzy także wydawali się zainteresowani udziałem w zdarzeniu, choć na scenie działali w sobie właściwym rytmie. The painted garden to z kolei wspaniały przykład rozbudzania w dzieciach plastycznego zmysłu, a także wrażliwości na myślenie abstrakcyjnymi kategoriami.

Problematycznym momentem Teatralnej Karuzeli był pokaz przedstawienia Całe królestwo króla w reżyserii Marcina Jarnuszkiewicza. Problematycznym nie z winy twórcy, który przygotował dzieło piękne i poruszające (szerzej omawiał je Adam Karol Drozdowski w tekście W głąb siebie, w niebo, „Teatr” nr 5/2015), ale z powodu, wydaje się, niedostatecznego zaufania dyrekcji poznańskiego Teatru Animacji w siłę spektaklu oraz możliwości odbiorcze swojej widowni. Sytuacja, w której teatr, wbrew intencjom reżysera, deleguje interpretatora, który przed spektaklem i po nim próbuje przedstawienie tłumaczyć bądź też upewnić się, czy aby na pewno dzieci zrozumiały jego przebieg, jest w moim odczuciu niedopuszczalna. Wybija gwałtem ze świata, który pieczołowicie zaprogramował reżyser, narzuca jednoznaczne odpowiedzi, podczas gdy wyrafinowana plastyka Jarnuszkiewicza pozwala na najbardziej nawet intymne asocjacje. A jeśli dziecko pozostaje obojętne wobec spektaklu – trudno, ma do tego prawo. Zresztą – jak wynikało z odpowiedzi udzielanych przez dzieci – na poziomie fabuły czy podstawowego przesłania spektakl nie sprawił im szczególnych kłopotów. Mając w swoim repertuarze przedstawienie pod wieloma względami doskonałe, Teatr Animacji powinien jak najczęściej je eksploatować, ale też nie ma szczególnej potrzeby przy jego okazji „wzbogacać” w tak nieadekwatny sposób edukacyjnej oferty teatru.

Spektakle w nurcie konkursowym podczas Teatralnej Karuzeli ocenia zawsze jury dorosłe oraz dziecięce. Tegoroczny werdykt dziecięcego jury dał do myślenia i był przedmiotem zakulisowej dyskusji dorosłego jury, do którego zostałem w tym roku zaproszony. Sprowokował nowe pytania o skuteczność prezentowanych na festiwalu przedstawień interaktywnych i wartość tych równie świetnych, choć zapraszających dzieci do wyizolowanego świata teatralnej magii (pozytywnie wypadły tu także toruńskie Dzieci z Bullerbyn, o których niedawno pisałem w tekście Moja mała! Moja mała!, „Teatr” nr 5/2015). Kilkuosobowa komisja, złożona z młodych ludzi w różnym wieku, wręczyła bowiem nagrody spektaklom z mojej – dorosłej – perspektywy pod różnymi względami niezbyt wartościowym, niekiedy nawet na wyjątkowo złym poziomie. We wszystkich przypadkach były to jednak propozycje posługujące się językiem atrakcji, jaki króluje w dzisiejszych programach telewizyjnych, nieustannie bodźcujących młodzież, nie dając zupełnie przestrzeni dla myśli czy wyobraźni. Z pewnością wyłączyłbym z grupy słabych artystycznie spektakli wyróżnioną zarówno przez dziecięce, jak i przez dorosłe jury pracę wrocławskich studentów zatytułowaną Smoki. Choć opowiada ona historię niewiele szlachetniejszą od taśmowo pisanych scenariuszy kinowych hitów dla młodzieży, to jednak formalnie została zrealizowana z niezwykłą rzetelnością. Pozostałe spektakle: rzeszowski Najmniejszy samolot na świecie oraz gdańska Błękitna planeta, są niestety pod wieloma względami apologią złego smaku. Ich poetyka nie różni się nadto od tej proponowanej przez dzisiejszy Cartoon Network, zaś poziom wykonania – tak pod względem aktorskim, jak i formalnym – pozostawia bardzo wiele do życzenia. Dzieci wyróżniły także warsztatowy pokaz białostockich studentów zatytułowany Any-Body: niezwykle atrakcyjny i czysty teatralnie popis, w którym trójka młodych aktorek animuje własne ciała, tworząc postaci z dłoni, brzuchów, stóp. Ten ponadpółgodzinny, przezabawny show z pewnością broni się jako egzamin na wydziale lalkarskim, ale już nie wytrzymuje konkurencji z opisanymi powyżej spektaklami, które w ramach działań formalnych budują pełne światy przedstawione i złożone nieraz narracje. Zastanawiam się, co się stało: czyżby głód bezrefleksyjnych atrakcji był wśród młodych widzów tak silny, że nie zauważyli oni tej różnicy?

Przypomina mi się zakończenie bajki Kołakowskiego o garbach, które w adaptacji Dworakowskiego nie zostaje wypowiedziane wprost. Wszyscy mieszkańcy lailońskiego miasteczka z własnej lekkomyślności dają się uwieść fatalnemu trendowi zażywania niesprawdzonego leku, który sprawia, że masowo zaczynają zamieniać się w egoistyczne, niewrażliwe stwory, bliźniaczo, choć tylko pozornie, podobne do swoich pierwotnych właścicieli. Tylko mały synek kamieniarza Ajio unika zażycia szkodliwej mikstury i ucieka, by – jak kończy autor – w przyszłości powrócić do rodzinnego miasta i rozprawić się z garbami. Być może Kołakowski widział w pladze garbusów z ducha witkacowską metaforę katastroficznego upośledzenia zmysłu wrażliwości. Myślę więc o werdykcie dziecięcego jury i zastanawiam się dalej: a może wszystko to, co mówi się o dziecięcości jako bastionie nieskrępowanej wyobraźni, to dzisiaj już jedynie wyraz naszych – dorosłych – tęsknot? Czy może jednak z wrażliwością jest jak ze zdrową dietą? Przecież jasne, że pierwszym wyborem dziecka będzie raczej Chupa Chups, nie zaś wartościowa odżywczo zielenina. Często, wiemy to z autopsji, rodzice przemycają ukryte pod chlebem, przetworzone nie do rozpoznania, bogate w witaminy składniki, których dzieci normalnie nie wzięłyby do ust. Tylko czy taka sama strategia jest do zastosowania w dziedzinie wyborów artystycznych, i dalej – w stwarzaniu jak najlepszego świata wartości najmłodszych? Edukować? Organizować pogadanki? Posyłać interpretatorów tam, gdzie potencjalnie zbyt wymagająco? Wolę raczej myśleć, że tym razem dziecięce jury intuicyjnie sięgnęło po Chupa Chupsa. A jeśli tak będzie wyglądała ich dieta w dorosłym życiu? No cóż, ostatecznie – ich zęby, ich sprawa.
 

V Międzynarodowy Festiwal Teatralna Karuzela
Łódź, 27 maja – 3 czerwca 2015