2/2016

Kropelka

W pantomimicznym Hydrokosmosie Dworakowskiego najsilniej wybrzmiewa wątek inicjacyjnych ludzkich doświadczeń.

Obrazek ilustrujący tekst Kropelka

fot. Bartłomiej Jan Sowa

„Wartościowe rzeczy powstają w ciszy” – powiedział mi niedawno w wywiadzie Konrad Dworakowski. Z ciszy rodzi się ruch, chciałoby się dodać, myśląc o współpracy tego reżysera z Wrocławskim Teatrem Pantomimy, gdzie już po raz drugi zmierzył się z utworem Hansa Christiana Andersena. Po Mikrokosmosie, pantomimicznej adaptacji Calineczki sprzed czterech lat, dyrektor łódzkiego Teatru Pinokio sięgnął po Małą Syrenkę i opatrzył swoją wersję tej klasycznej baśni tytułem nawiązującym do poprzedniej inscenizacji. Hydrokosmos jest więc niejako kontynuacją wypracowanych z wrocławskim zespołem założeń formalnych, koncepcyjnie zaś – dalszym ciągiem inicjacyjnej opowieści o bohaterze poznającym smak świata. To także czuła lektura Andersena, spektakl pełen plastycznej pasji, ale i skupionego ruchu świetnego zespołu mimów.

Sprzymierzeńcami Dworakowskiego w kreacji tego świata jest dwoje łódzkich twórców. Scenografka Maria Balcerek zaprojektowała widowiskową przestrzeń i kostiumy wcześniejszego Mikrokosmosu. W najnowszym przedstawieniu na podłodze i w tle sceny ustawiła mieniące się świetlnymi refleksami maty, wyobrażające oceaniczne głębiny. Jej kostiumy w prosty sposób pomagają aktorom w kreowaniu nie tylko konkretnych postaci, ale i całego podwodnego świata. Błyszczące rybie ogony przedłużają „płynące” ruchy syren, zaś body w morskich kolorach pomagają grupie mimów w wyobrażaniu ławic ryb czy nawet morskich przestworzy. Czarownica, która u Dworakowskiego została rozbita na trzy postaci, przywołując bodaj warzące piekielny rosół wiedźmy z Makbeta, przedstawiona jest jako trzyosobowy głębinowy potwór z ciągnącymi się długo białymi mackami. Piękne są wykonane z lekkiego, przezroczystego materiału meduzy, czy ukwiały, które niespiesznie falują i „płyną” w powietrzu. Cały morski świat pierwszej części przedstawienia zdaje się nie podlegać prawom grawitacji. Drugim artystą odpowiedzialnym za kreację Hydrokosmosu jest, związany z łódzkim Teatrem Chorea Tomasza Rodowicza, kompozytor Tomasz Krzyżanowski. W swoich kompozycjach używa bogatego instrumentarium: od elektroniki, przez flet, pianino, gitarę, syntezator, po perkusjonalia, a także damskie wokalizy. Często jednak, co jest niewątpliwym atutem muzycznej oprawy spektaklu, unika „wodnej” ilustracyjności, co sprawia, że wykreowany na scenie świat zyskuje wewnętrznych napięć. Nawet wodny bulgot przypomina raczej dźwięk gotującej się wody niż szum fal.

Czytając baśnie Andersena, nie sposób uciec od namysłu nad sprawami duchowości, piękna czy miłości. Kategorie te, specyficznie rozumiane przez twórców epoki, stały się kluczowe dla romantycznego projektu człowieka, jednak Dworakowski nie ogląda się na kanoniczne odczytania, wysnuwając z Małej Syrenki własną, subtelną opowieść. W przeistoczeniu Małej Syrenki w kobietę, której Czarownica odebrała głos, dając w zamian nogi, reżyser zdaje się widzieć tajemnicę ludzkiej inicjacji. Wydaje się wręcz, że o tej tajemnicy opowiada spektakl. Jakby w pięknych obrazach malowała się metafora naszych podstawowych doświadczeń: złapania pierwszego haustu powietrza przez niemowlę i rozpoznawania pierwszych smaków otaczającego świata. Okazuje się, choć w niezwykle atrakcyjnym przedstawieniu może to nie być widoczne na pierwszy rzut oka, że ma on smak zdecydowanie gorzki.

W Hydrokosmosie bowiem, wbrew zapowiedziom reżysera, najmocniej wybrzmiewa nie wątek poświęcenia bohaterki w imię miłości, ale raczej jej głębokie rozczarowanie człowieczeństwem.

U Andersena spełnienie romantycznej miłości do wyidealizowanego Księcia (bohaterka fetyszyzuje tam pomnik wyobrażający jej oblubieńca) wiąże się z obietnicą posiadania nieśmiertelnej duszy. Tego tematu, czego zdecydowanie szkoda, w spektaklu Dworakowskiego w ogóle nie ma. Jego Syrenka zdradza tęsknotę nie za duchowością czy nieśmiertelnością, ale… za człowieczeństwem właśnie. Widać to przede wszystkim w świetnej choreograficznie, centralnej scenie spektaklu, w której bohaterka uwalnia się z podwieszonej u sufitu – przypominającej kokon – rybackiej sieci. Słyszymy „lejące” dźwięki piosenki Krzyżanowskiego i jedyne w spektaklu słowa: „Z kropelki wody urodził się świat”. Przeistoczenie morskiego stworzenia w człowieka rozegrane jest niczym proces narodzin – czyli wyjścia z wody przecież… Chwilę później bohaterka, zamiast rybiego ogona władająca już dwiema gołymi nogami, będzie uczyła się chodzić. Jej ruch przypomina przyspieszoną sekwencję ewolucji, w której zwierzę przemienia się w człowieka.

Konfrontacja Syrenki (świetna, zwiewna Paula Krawczyk-Ivanov) z ludzkim światem jest bolesna – ludzie w wizji Dworakowskiego nie mają bowiem w sobie nic z wdzięku i czystości podwodnych istot. Królewski dwór porusza się w kanciasty, rubaszny, czasem nawet agresywny sposób – niczym korowód groteskowych klaunów z filmu Felliniego. Wydaje się wobec tego, że bohaterka w znacznie mniejszym stopniu przeżywa utratę ukochanego niż rozczarowanie ludzką naturą – rozpoznaje, że bezpowrotnie straciła dostęp do idealnego i harmonijnego świata oceanu. Zresztą Książę w interpretacji Piotra Sabata, choć zewnętrznie może przypominać wyidealizowaną postać opisaną przez Andersena (ma mężną sylwetkę i biały trykot), sprawia wrażenie pokracznego fajtłapy, będąc głównym bohaterem kilku – zagranych zresztą z fantastycznym vis comica – slapstickowych sekwencji. Widać wyraźnie, że nie radzi sobie z presją narzucaną czy to przez swoich rodziców, czy dworski konwenans, czy (co pobrzmiewa raczej w podtekście) wielką politykę. Z inspiracji królewskiej pary zresztą (bardzo dobry duet Artura Borkowskiego i Anny Nabiałkowskiej), być może z powodów politycznych właśnie, zgadza się na ustawiony ślub, nieszczęście Syrenki zauważając dopiero wtedy, gdy ta targnie się na swoje życie.

Finałowa scena Hydrokosmosu rozegrana jest niezwykle przejmująco. Bohaterka wykonuje taniec przy delikatnym świetle kontr, stając w kręgu skapującej z sufitu wody. Nie zamienia się, jak u Andersena, w morską pianę, jej ciało musi pozostać na scenie, by ziemscy bohaterowie mogli je zobaczyć i zastygnąć w milczeniu. Tworząc żałobny korowód, Dworakowski chce być może dać do zrozumienia, że jest dla ludzi jakaś nadzieja, choć cena wstrząsu prowadzącego ich do zmiany była tym razem bardzo wysoka. Wybrzmiewająca po raz drugi piosenka o kropelce wody ma już w sobie duży ładunek goryczy. Bohaterka powraca do wody – widzimy ją martwą w objęciach ojca, zaś morskie życie toczy się dalej.

Tak się złożyło, że premiera Hydrokosmosu zbiegła się mniej więcej w czasie z premierą głośnego, nagradzanego za granicą filmu Córki dancingu w reżyserii Agnieszki Smoczyńskiej i według scenariusza znanego w teatralnym środowisku Roberta Bolesty. Zbieżność istotnie jest ciekawa: to również dzieło, które luźno nawiązuje do Małej Syrenki Andersena. Ten teledyskowy, brawurowy i dość ekscentryczny tour de force zostawił mnie jednak dziwnie zmieszanego. Choć podobało mi się zanurzenie w surrealnym świecie filmu, nie znalazłem w tym zanurzeniu większego sensu. Nie obszedł mnie dramatyczny finał, bo uprzednio w natłoku popkulturowych cytatów i efektownych songów nie poczułem prawdy żadnego z wątło naszkicowanych bohaterów. A może stało się tak dlatego, że Córki dancingu oglądałem niedługo po znacznie skromniejszym i cichszym wrocławskim spektaklu, przez co większość seansu zastanawiałem się raczej nad sensotwórczą funkcją ciszy, o której mówił Dworakowski.

 

Wrocławski Teatr Pantomimy
Hydrokosmos
na motywach Małej Syrenki
Hansa Christiana Andersena
reżyseria Konrad Dworakowski
premiera 27 listopada 2015

krytyk teatralny, w redakcji „Teatru” od 2012 roku.